Kiedyś obiecywałam, że wstawię fragment "Badaczy", czyli powieści, którą piszę i o której już większość z Was od dawna wie. No i przyszedł ten moment, że zdecydowałam się ujawnić pewną część historii — niewielką wprawdzie, ale zawsze. Jest to scena z rozdziału 17, czyli niemal koniec książki. Przedstawia sen Erthana Dadai, a zarazem jego duchowe przebudzenie (jedno z kilku...). Erthan to bohater przez większość czasu rozdarty między światłem a ciemnością, upadły niebiański lew o czarnej krwi, w którego sercu płonie światło pra-miłości. "Badacze" bowiem to nie tylko quest w lovecraftowskiej scenerii, ale przede wszystkim opowieść o mozolnym podnoszeniu wibracji, odzyskiwaniu kontaktu ze Źródłem i odnajdywaniu w sobie zapomnianej, niemalże utraconej boskości.
Tekst jest niebetowany, "nieodleżany" i może się jeszcze zmienić.
***
Szedł wolno skrajem piaszczystej drogi, zapatrzony w chylące się ku zachodowi, letnie słońce. Polna ścieżka przecinała porośnięte drzewami i wysoką trawą grzbiety łagodnych wzgórz, po czym znikała za horyzontem, symbolicznie oddzielając od siebie dwa terytoria — państwo bursztynowego światła i kraj nadciągającej stopniowo, obsydianowej ciemności.
Erthan mgliście zdawał sobie sprawę z tego, że śni.
Astralna kraina, skąpana w miękkim, złocistym blasku sprawiała wrażenie dekoracji, pięknego wspomnienia wyświetlonego na płótnie niefizycznej rzeczywistości przez ukryte za kulisami bóstwo. Była azylem przygotowanym specjalnie dla niego. Znalazł się daleko poza czasem i przestrzenią, w punkcie wszechświata, do którego nie docierał ból, strach ani jakakolwiek inna, negatywna wibracja.
Czuł z tym miejscem intymne powiązanie, a każdy kolejny krok przybliżał go do zrozumienia. Przebudzenie wnikało przez stopy, przez uszy, krążyło wokół niego niczym rozśpiewany ptak. Gdy wreszcie pojął, w czym rzecz, otworzył szeroko oczy, zrzucając ostatnie kajdany sennej ociężałości.
Świadomość przebywania w przestrzeni własnego serca orzeźwiła go ostatecznie i sprawiła, że się zatrzymał. Dłuższą chwilę stał na środku drogi, chłonąc spokój tej rajskiej sfery, obserwując leniwie płynące po niebie chmury i wsłuchując się w muzykę wiatru. Niebiański krajobraz koił zmysły, a promienie eterycznego słońca pieściły jego skórę ulotnym ciepłem.
Cytryn i onyks, topaz i czarny turmalin, przenikające się, dopełniające, trwające w całkowitej harmonii. Nie mógł uwierzyć.
Zanurzył się w swoim wnętrzu i niespodziewanie odnalazł w nim mistyczny spokój. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, wydawało się właściwe i niezwykle proste. Nie czuł potrzeby, by ścigać cienie. Jeszcze do niedawna próbował je przepędzić, chciał za wszelką cenę pozbyć się piętna Upadłego, ale teraz to pragnienie wydało mu się odległe, niedorzeczne, jakby należało do świata, który już przeminął. Teraz akceptował mrok jako część siebie. Pogodzenie się z obecnością czerni było pierwszym krokiem do wyzwolenia.
Żeby zwyciężyć miazmaty duszy potrzebował po prostu więcej światła.
Kiedy to pojął, w otoczeniu nastąpiła trudna do uchwycenia zmiana. Wydawało się, że kraina zareagowała na jego myśl i zaczęła się przekształcać, najpierw powoli, a potem coraz gwałtowniej. Ziemia zadrżała, zerwał się silniejszy wiatr, a horyzont zapłonął z taką siłą, że potężny rozbłysk zmusił go do odwrócenia głowy i zamknięcia oczu.
Robiło się coraz cieplej i jaśniej, jakby zmierzch przemieniał się w świt. Boskie lśnienie łagodnie pożerało noc.
Saurajit uchylił powieki, ale zaraz po tym ponownie je zamknął, bo wyglądało na to, że słońce zeszło z nieba i zbliżało się do niego. Roztapiał się, znikały powłoki jego sennego ciała, zatracił całkowicie poczucie czasu. Ogromna Jasność zagarniała kolejne fragmenty świata-serca, aż w końcu zespolił się z nią całkowicie.
Przebudził się w ciele, w nieprzejednanej ciemności chaldeńskiego pustkowia i nadal widział tylko diamentowy blask pierwotnej, nienazwanej mocy, która zasilała serca wszystkich żywych istot.
Niech moje oczy pełne będą Twego Światła
Niech dusza moja będzie jak skała wśród kipieli
Jak oko cyklonu
O Wieczna Pani
Tyś moją Prawdą i Wybawieniem
Tyś moją Mocą i Schronieniem